Trampki czy garnitur? Domówki, wspomnienia studenckie…

Dziś znów temat luźny, bardziej „życiowy” niż stricte finansowy, z dużą porcją z moich studenckich wspomnień. Temat pojawił się podczas dyskusji z kumplem. Mianowicie: Imprezy, spotkania towarzyskie… czy lepiej organizować je u siebie w domu, czy od tego są raczej kluby i puby? Co jest w gruncie rzeczy tańsze i mniej obciążające?

Za czasów studenckich, częściowo z powodu konieczności oszczędzania funduszy (ceny w klubach przerażały), częściowo z faktu współdysponowania dość przyjemnym mieszkaniem w centrum miasta – często urządzałem domówki. Uwielbiałem być duszą towarzystwa i gospodarzem imprezy, dobierać muzykę, “zarządzać” godzinami startu i aprowizacją, odwózkami i noclegami gości… w mniejszej części (jak chyba każdy facet) sprzątaniem po imprezie.

Przez około roku byłem prezesem jednej z organizacji studenckich i organizatorem zarówno życia uczelnianego, jak i rozrywkowego pewnej grupy ludzi. Było fajnie, naprawdę fajnie… i to najlepsze podsumowanie tego okresu, z naciskiem na słowo “było”.

1552405543_18d6e23a49_z

W końcu musiał przyjść czas na otrzeźwienie i gorzką refleksję. Z jednej strony takie intensywne życie “studenckie” to wciąż jakieś fajne imprezy, nowe projekty, nowi znajomi, nieustanna ekscytacja i poczucie bycia “na fali” z drugiej strony topniejące w oczach fundusze (które w większości zapewniali rodzice), trudności z finansowym dopinaniem miesiąca (ratowała mnie tylko praca dorywcza).

Bycie etatowym wodzirejem i duszą towarzystwa niestety zaczęło się też odbijać na wynikach w nauce. Około pół roku “gorącego okresu” jechałem jakoś na wcześniejszym dorobku “naukowym” i pewnym rozpędzie z poprzednich miesięcy, ale wkrótce moja kariera “uczelniana” zaczęła się sypać w oczach, brak kolejnych zaliczeń, opóźnienia projektów wymaganych przez ćwiczeniowców, kolejne poprawki. Problemy przeniosły się też na życie osobiste i towarzyskie. Wszystko zaczęło mi się sypać jak domek z kart. W końcu znalazłem się dosłownie o milimetr od wylotu z uczelni, dosłownie i bez przesady.

Uratował mnie nie żaden cud, ale rezygnacja z poprzedniego stylu studenckiego życia, “uspokojenie się” i zainwestowanie wszystkich sił w naukę, w pracę, w samorozwój. Przeskoczyłem z trampek i kraciastej koszuli w krawat i garnitur.

Oj… bez przesady. Nie oznacza to, że “zesztywniałem” zupełnie. Spotykanie się z ludźmi oraz imprezowanie w moim własnym domu skończyłem jednak raz na zawsze. Od czego są puby, kluby, dyskoteki… a dla nieco poważniejszych spotkań, wizyta w restauracji, czy jakiejś instytucji kulturalnej… do podobnego stylu życia towarzyskiego zacząłem namawiać znajomych.

Czy nie lepszy jest np. wypad ze znajomymi na komedię do znanego teatru, potem lampka wina w teatralnej kafejce (albo ciastko czy lody), potem powrót taksówką do domu i spokojne, pozytywne funkcjonowanie kolejnego dnia (kiedy od rana trzeba odpowiedzieć na korespondencję i telefony klientów)… Myślę, że tak… w końcu człowiek wyrasta z postawienia gościom skrzynki piwa, dwóch butelek mocnego trunku i jazdy na maksa (Odpada dylemat kto ma posprzątać pozostałości po gościach dnia następnego, heh?).

Oczywiście są okazje wymagające bardziej klasycznego podejścia. Dyskoteka, karaoke, urodziny jakiegoś VIPa, zjazd klasowy po kilku dekadach, czy jakaś impreza integracyjna. Jednak tu sprawa jest jasna. Wynajęty lokal (w żadnym razie własny), sprawdzony catering a do oprawy muzycznej dobry, znajomy DJ (tutaj z pełną premedytacją, dla Czytelników z moich okolic,  polecę kumpla – Artura: DJ Lubin).

Nie mam żadnej ochoty robić imprez samemu, u siebie i wolę je dosłownie, w bezpiecznym promieniu min. kilkuset metrów od domu/biura, niepotrzebne skreślić, by komuś z gości nie przyszło do głowy hasło “To co, skoczymy po 0,7 i przenosimy się do ciebie?!” Powiem humorystycznie – nie można być dobrym we wszystkim – nie można być dobrym organizatorem imprez dla całego grona znajomych i jednocześnie dobrym studentem, albo managerem firmy, funkcjonującym na pełnych obrotach w dniach następnych. Niech ludzie się specjalizują w tym w czym są najlepsi, albo w tym co są w stanie znieść (np. właściciele lokali i bajzel po mega-imprezie).

16033505645_2f99f4334a_z

Na zakończenie wrócę jeszcze do moich czasów studenckich, a dokładniej do chwil tuż po rezygnacji z organizacji domowych imprez, mojego spoważnienia i “ubrania garnituru”. Mój sublokator nie chciał do końca wyhamować i kontynuował urządzanie domówek dla swojego grona. Szczerze mówiąc wtedy miałem już dosyć robienia z domu klubu rozrywkowego, obligatoryjnego uczestniczenia w sprzątaniu poimprezowego bajzlu i po prostu zwyczajowo ewakuowałem się na weekend np. do dziewczyny…

5378395186_b707cea579_b

Po kilku imprezach, pogłębiającej się dewastacji mieszkania, kradzieży dokonanej przez kogoś z gości, a w końcu po interwencji policji i przepychankach z funkcjonariuszami w wykonaniu gości sublokatora skończyło się moje zamieszkiwanie w tzw. mieszkaniu studenckim. Każdy wiek ma swoje prawa – także wiek studencki – w moim wydaniu zachłyśnięcie się wolnością i domówkami minęło stosunkowo szybko (choć nie mogę powiedzieć, że zupełnie bezboleśnie).

Czy Ty wolisz samemu organizować imprezy „na swoim terenie”, czy tak jak ja zlecić tę przyjemność innym? Napisz w komentarzach!