Dzisiaj napiszę między innymi o dyskusji na temat frankowiczów. Artykuł o frankowiczach, mojego autorstwa, wypłynął podczas którejś dyskusji o nieruchomościach i postanowiłem odświeżyć go na FB.
Do tematu nieruchomości jeszcze wrócimy, przygotowuję dla Was podcast na ten temat, który ukaże się lada chwila, tymczasem odniosę się do fali argumentów, w tym insynuacji dotyczących mojej osoby.
Po pierwsze i najważniejsze mój artykuł nie jest opłaconą przez banki publikacją. Owszem, piszę i/lub przyjmuję publikacje sponsorowane, jednak stanowią one nikły % treści tego bloga, poza tym możecie je rozpoznać po charakterystycznym stylu oraz widocznych linkach do ofert. (Przy okazji, jeśli ktoś chciałby rozreklamować swoją firmę, to spam w komentarzach nie jest ku temu drogą, ten spam w 100% kasuję, ale właśnie „legalny” kontakt ze mną i rozmowa.)
Po drugie nie podoba mi się obecny w przestrzeni publicznej paradygmat ALBO-ALBO. Bardzo mi się nie podoba. Na czym to polega w przypadku frankowiczów?
Albo jesteś bezapelacyjnie i bezwarunkowo po stronie biednych i uciśnionych frankowiczów, albo krzyczysz, że banki to złodzieje i oszuści, tzw. „banksterzy”, działali wszyscy w zmowie i w spisku, ukrywając przed klientami ważne szczegóły umów (umieszczając je podle gdzieś w środku druku, tam gdzie nikt nie czyta, co podpisuje! o zgrozo!)…
Albo jesteś przeciwko frankowiczom i jesteś sprzedajną szują bankową, która pisze artykuły przeciw frankowiczom za garść srebrników. Sługusem Rotszyldów i finansjery. Nawet jeśli nie wziąłeś pieniędzy za artykuł to najpewniej jesteś jakimś anty-Polakiem…. Tak… ten Remigiusz, taki podejrzanie oszczędny, na pewno jest „nie-aryjczykiem”, sprawdzić mu metryki urodzeń do 4 pokoleń wstecz..
A gdzie jakieś miejsce dla racjonalnych, wypośrodkowanych argumentów, gdzie miejsce dla ludzi, którzy mają umiarkowane opinie na ten temat? Gdzie przestrzeń, dla tych, którzy uważają, że element winy jest zdecydowanie po obydwu stronach barykady?
Ja takie stanowisko zajmuję właśnie i chciałbym Wam opowiedzieć pewną historię.
Historia z życia biura.
Kiedyś byłem na dyżurze w biurze tłumaczeń i wpada do nas nagle lekko zdyszana para dwojga młodych ludzi: Potrzebny pilnie komplet CV po angielsku! Pilnie… na już, bo o 17.00 mamy transfer na lotnisko we Wrocławiu i wyjeżdżamy na stałe!
Mówię, że to trochę mało czasu, a mamy już obłożenie na dziś, przy zmianie harmonogramu Pan Krzysztof, drugi tłumacz, będzie musiał po godzinach… trzeba dodatkowo dopłacić…
Dopłacić ekstra? Absolutnie nie… my nie mamy pracy, ciężko nam, bardzo, chcemy poprawić swój los… ten wylot to już tyle kosztuje, a teraz się okazało, że potencjalny pracodawca w Anglii chce nasze CV…. ojej!
Wiecie co, biorę i się lituję nad dwojgiem młodych ludzi, zmieniam wycenę i podejmuję w mig decyzję, że pomożemy im, zostając w biurze po godzinach, starannie cyzelując im te, dość obszerne, dokumenty, by jak najlepiej wypadli na starcie… Dobrze… mówię… będzie bez dopłaty. Razem… prawie 5 stron przeliczeniowych, edycja… po cenie minimalnej, 140 zł.
Co? Tak drogo?! To jest wciąż za drogo, a to tylko dwa dokumenty!!! To niemożliwe, że to tyle kosztuje. Musi być taniej, my możemy zapłacić 60 zł co najwyżej.
Mówię, że to NAPRAWDĘ minimalna wycena, prawie na granicy opłacalności, a przez to człowiek będzie musiał zostać po godzinach. Jeśli nie chcą – to trudno – rozumiem – ale wątpię aby do 17.00 ktoś z innych tłumaczy zrobił to w ekspresie, a jeśli już to na pewno nie bez dopłaty. Po prostu nie będzie taniej, bo nie może być jeszcze taniej… proszę sobie nawet usiąść wziąć telefon, zadzwonić do konkurencji, spytać o ich wycenę. Naprawdę chcemy pomóc…. chłopak patrzy na swoją dziewczynę (młodą małżonkę?) i mówi.
Magda, wiesz co, to po prostu lecimy bez tych CV przetłumaczonych. Co? Jakoś to tam na miejscu będzie i jakoś sobie poradzimy. Nie… tyle wydać na tłumaczenie to ja nie mogę po prostu. To jest za dużo… No to trudno… dziękujemy Panu, ale rezygnujemy jednak.
Siedzimy w biurze z Panem Krzysztofem i jesteśmy w pełnym szoku. Wydawać tysiące złotych na samolot, transfer, relokacje do UK a żałować drobniutkiej sumy na staranne przygotowanie sobie CV? Obłęd. Jeszcze robić to na ostatnią chwilę, ok. 2 godziny przed wylotem?!!!
Tak to prawdziwa historia i wiecie co… podobnych, analogicznych historii wydarzyło się potem wiele… uff… trudno to komentować.
Jak to się ma do kredytu we frankach?
Czy Wy – frankowicze – przypadkiem często nie zachowywaliście się dokładnie tak samo jak feralna para emigrantów?
Jeśli mnie czyta jakiś frankowicz, to proszę się przyznać? Czy podejmując umowę cywilnoprawną z komercyjną, nastawioną na zysk firmą jaką jest bank – umowę, czasem na kilkaset tysięcy zł na pół życia, raczył Pan/Pani skonsultować ją z prawnikiem – specjalistą w zakresie prawa gospodarczego?
Czy umowę zobaczył chociaż jakiś ekonomista, niezależny finansista… nie mówię tu o przedstawicielu Twojego banku – czyli de facto zwykłym, pospolitym handlarzyku „cyrografami” nastawionym na zysk z prowizji – tylko np. o certyfikowanym i niezależnym analityku, no… choćby o człowieku z tytułem mgr po Uniwersytecie Ekonomicznym, który by powiedział o ryzyku kursowym?
Podejmując inwestycje np. na 400.000 zł polskich (przeliczonych tu we frankach) pożałowało się 400 zł na 1-2 niezależne ekspertyzy i opinie?
No właśnie… to teraz proszę nie płakać i nie pomstować. Proszę także, czytając po łebkach mój artykuł poświęcony de facto edukacji ekonomicznej nie próbować ustawiać mnie po jakiejś stronie barykady. Nie będę tu bowiem bronił ani lekkomyślnych kredytobiorców, ani przedstawicieli kredytowych… co ja mówię… zwykłych handlarzy z banków, których cel – maksymalizacji sprzedaży – jest i zawsze był oczywisty nawet dla mojego kuzyna Sławka – prostego (piszę to z ogromnym szacunkiem dla zawodu) górnika, pracującego fizycznie, wspomnianego w poprzednim artykule…
Sławek wiedział, że… się nie znam to trzeba się poradzić specjalisty, prawnika, ekonomisty jakiego tam… bo wiadomo, że cudów nie ma i jak coś jest za tanio (odsetki kredytów frankowych) to na pewno jest jakiś haczyk…
…tak jak tania kiełbasa w markecie to na pewno nie będzie z szynki i karkówki, tylko musi być kombinowana, a tanie narzędzia do roweru kupione od Chińczyka to się wyszczerbią po jednym montażu… idź Remigiusz i lepiej kup te drogie, niemieckie to jeszcze Twoim wnukom posłużą… albo jest tanio, albo dobrze.
Obydwoje byliśmy postawieni przed życiową decyzją.
Sławek wziął „drogi” kredyt w złotówkach, a ja wybrałem najem lokalu. Sławek jest właścicielem domku, co prawda nieco skromniejszego niż planowano, ale za to własnego i przytulnego (już spłaconego!!!), a ja jestem szczęśliwym najemcą…
…mimo słów dobrych wujków, domorosłych doradców z dalszej rodziny czy „handlarzyn cyrografami” z banku: „No… przecież… teraz tylko głupek nie bierze kredytu we frankach… co???? wynajem? No nieee….. to się nie opłaca!”
No to teraz tutaj, te wpisy, Drodzy Mądrzy, pisze do was ten „głupek”. Głupek bez długu na karku, na całe życie…
Pozdrawiam!
Co do tego tłumaczenia to problem najprawdopodobniej był w tym działaniu na ostatnią chwilę. Gdyby zaczynali emigracje od przetłumaczenia tych cv a kończyli na np. informowaniu znajomych o przeprowadzce to przypuszczam że bez problemu dali by 140 czy 200zł za każdy dokument.
Rzetelne artykuły o frankowiczach nie powinny zajmować którejś strony barykady czy miejsca pośrodku tylko wyłącznie krytykę władzy która na różne sposoby chce ulżyć bogaczom którzy pobrali kredyty (biedni nie mieli zdolności albo się nawet nie zwracali o pożyczkę).
Trochę tych informacji w dokumentach było… i mam przeczucie graniczące z pewnością, że finalnie, tam na miejscu i tak je dali tłumaczowi, tylko zapłacili 140 funtów zamiast 140zł
Na ostatnią chwilę do Wielkiej Brytanii bez znajomości języka jakoś cienko to widzę .Czasami spotykam pewnych kolegów co wyjechali na emigrację i myślę że mocno koloryzują był boom na Wielką Brytanie w roku 2008 nawet pamiętam niektóre osoby przerywały edukację żeby tam jechać ale dzisiaj??? W Polsce też się dużo pozmieniało też można tu jakoś funkcjonować nawet całkiem nieźle jak się ma jakąś np drobną działalność .
Wiesz, co mi się najbardziej podoba w Twoim blogowaniu? Taka, hmm, odwaga. Pisanie o pewnych rzeczach wprost. To chyba charakterystyczne dla blogerów, którzy nie są nimi „zawodowo” 😉
Nie ma ani jednej literki w tym wpisie, z którą bym się nie zgodził! Chapeau bas!
Dzięki
Przeczytaj to koniecznie! Młodzi ludzie, 20 lat!
http://miniomki.pl/zacznij-byc-odpowiedzialny/
12 lat temu, będąc jeszcze zagranicą, zdecydowałam się na kupno mieszkania. Za gotówkę. Nie miałam tyle naraz, ale kupowałam od dewelopera, więc wpłat dokonywało się co kilka miesięcy, po każdym zakończonym etapie budowy. Kiedy pojechałam odebrać klucze od dewelopera, pani 'specjalista ds.sprzedaży’ była bardzo zdziwiona, że kupuję za gotówkę. Doradzała mi, że lepiej byłoby wziąć kredyt we frankach, a gotówkę zainwestować. Prawdę mówiąc, w ogóle nie miałam pojęcia, o co chodzi z tymi frankami (kilka lat pobytu zagranicą sprawiły, że byłam trochę oderwana od polskiej rzeczywistości), jednego tylko byłam pewna – nie chcę żadnego kredytu. Zresztą, dla mnie to było niedorzeczne, mieć gotówkę i kupować na kredyt. W dodatku w obcej walucie. Nie mając kredytu na głowie, mogłam spać spokojnie nawet wtedy, gdy po powrocie przez jakiś czas nie miałam pracy.
Kolejną rzeczą, która mnie zdumiała po powrocie na łono ojczyzny było słowo 'galeria’ odmieniane przez wszystkie przypadki. Przez jakiś czas dziwiłam się okrutnie, że Polacy aż tak zapałali chęcią zwiedzania galerii sztuki, ale cóż, pomyślałam, weszliśmy do unii, to rodacy chcą dorównać obyciem innym narodom europejskim. Dopiero później się zorientowałam, że to chodzi o galerie handlowe 🙂
Pan to jest dopiero oderwany od rzeczywistości! Albo Pan działa celowo na niekorzyść „frankowiczów”. Który bank wówczas pozwolił wziąć umowę do domu? Proszę wskazać choć jeden! Po drugie – gdzie w umowach jest wskazanie, że bank będzie pobierał spread? Proszę pokazać choć jedną taką umowę. Jeśli nie ma Pan takich dowodów, to proszę zamilknąć, bo inaczej wypowiada się Pan o rzeczach, o których nie ma Pan pojęcia, ot, kolejny bloger, który zgodnie z zasadą „nie wiem, ale się wypowiem” próbuje błyszczeć wykorzystując nośny temat. Poza tym, wówczas nawet prawnicy nie potrafiliby właściwie zinterpretować zapisów umowy i obowiązujących przepisów prawa skoro dzisiaj nawet sądy mają z tym problem. Łatwo jest oceniać sytuację z perspektywy czasu i się mądrzyć.
Znowu garść insynuacji zamiast rzeczowej dyskusji. Ile mam pisać, że nie biorę pieniędzy od banków za swoje stanowisko?
1. Każda umowa cywilnoprawna może zostać dowolnie analizowana i czytana przez klienta dowolnej firmy i proszę tu nie opowiadać bajek i nie usprawiedliwiać własnego „tumiwisizmu” i podejścia „jakoś-to-będzie” czy „a-ja-myślałam”, bo się tego w pracy przez lata naoglądałem, że hej.
2. Przecież jak Pan od kredytów ładnie był uczesany, zadbane ręce, dobry garnitur… to na pewno nie mógł mnie oszukać? Prawda? Po co włożyć wysiłek w analizę umowy?
3. Każdy chce wszystko mieć, tu, teraz, od zaraz… zastaw się a postaw się, ale by włożyć w rzecz trochę wysiłku? Oj… chętnych nie ma.
4. Fajnie się śmiało ze złotówkowiczów – frajerów. Fajnie się dogadywało po dwóch piwach na rodzinnym grillu… tylko „głupek bierze w złotówkach albo wynajmuje”…
Pani Anna zapytała konkretnie: „Który bank wówczas pozwolił wziąć umowę do domu? Proszę wskazać choć jeden! Po drugie – gdzie w umowach jest wskazanie, że bank będzie pobierał spread? Proszę pokazać choć jedną taką umowę.” Nigdzie nie napisała, że bierze Pan pieniądze od banków.
Pkt. 3 – nie wzięłam kredytu pod korek. Żeby wybudować dom sprzedałam dwa mieszkania. Z kredytem dokończyłam budowę, więc proszę nie generalizować i nie wrzucać wszystkich do jednego worka.
Pkt.4 – wśród moich znajomych, w pracy nigdy nikt się nie śmiał z tych którzy mają kredyt w złotówkach. Jakich Pan ma znajomych, że reagują w ten sposób. Tylko współczuć.
Nie spotkałem się NIGDY z sytuacją gdy jakiś podmiot komercyjny odmówił drugiemu podmiotowi, lub osobie fizycznej prawa do przeczytania umowy. Także do przeanalizowanie jej treści w dogodnej formie i w dogodnym czasie.
Zatem proszę wskazać który bank NIE pozwolił wciąć umowy do domu, czy dokonać jej analizy przed podpisaniem (np. w obecności prawnika). Proszę udowodnić to jakoś np. zeznaniami świadków, nagraniem. Następnie udać się z tym do sądu/prokuratury.
Proszę nie odbijać piłeczki. To Pan miał wskazać bank, który pozwolił wziąć umowę do analizy i przedstawić na to dowody. Może wśród znajomych, którzy śmiali się ze złotówkowiczów Pan znajdzie kogoś kto taki dowód posiada. a tu ciekawy artykuł na temat czytania i analizowania umów „Czytelnik czyta jakiś regulamin, wzór umowy, na coś szczegółowo się umawia, a potem firma podsuwa do podpisu bliźniaczo podobny dokument, w wyniku którego czytelnik traci wielotysięczną kwotę.”
****CENZURA****
co miał? kto miał?
to Pani wyszła z oskarżeniem wobec reprezentanta banku – to Pani wychodzi z zarzutem nieudostępniania umowy – i to Pani jest zobowiązana oskarżenie udowodnić – takie zasady obowiązują w naszym ustawodawstwie i takie normy obowiązują w dyskusji Cywilizacji Łacińskiej, do której się ponoć Polska zalicza
na tym blogu nie jest inaczej!
a linki się tu wstawia za moją uprzednią zgodą, nie spamujemy…
poza tym – jeśli na Pani dokonano ewidentnego wyłudzenia podpisu – gdzie zeznanie/zgłoszenie do Prokuratury? próbowała Pani wezwać Policję w czasie próby wyłudzenia podpisu bez przekazania dokumentów do wglądu? Co powiedział Policjant/Prokurator/ Prawnik? Konkrety… proszę… konkrety!
cd…
Po prostu… jeśli nie ma jakiegoś formalnego poświadczenia takiej sytuacji to ja bym bardzo chciał zobaczyć screeny korespondencji formalnej z bankiem, gdzie Pani prosi oficjalnie o przekazanie druku umowy do wglądu, a bank oficjalnie odmawia jego przekazania z jakiś tam powodów.
W innym przypadku wydaje się to całkowicie niewiarygodne. W życiu się z czymś takim nie spotkałem od lat mając kontakt z bankami, firmami z branży finansowej.
Niestety z mojej perspektywy takie rozmowy jak ta mogą być tylko szukaniem winowajcy po fakcie, nieco na siłę, albo zwykłym subiektywnym odczuciem, a nie formalnoprawnym faktem.
Tak czy inaczej szczerze życzę wygrania ew. sporów z bankami, frankowiczom tu piszącym oraz odzyskania swoich pieniędzy!
zgadzam sie. Paskudnie mi sie czytalo ten art. Paskudnie.
ten wpis nie jest po to, aby komuś poprawiać samopoczucie, ale po to, by zwiększać świadomość finansową wśród Czytelników
poprzedni komentarz kasuję, proszę ważyć słowa, jednak się odniosę
te same fakty miały miejsce w 2006, w 2015 oraz w 2016,
zasada czytania tego, co się podpisuje oraz starannego przygotowania się do transakcji/umów na kilkaset tys. zł jest uniwersalną zasadą w biznesie, która obowiązuje od zawsze
złodziej, który ubiera garnitur i wysławia się specjalistycznym słownictwem nie przestaje być złodziejem, zatem – zdwojona uwaga i ostrożność! po pierwsze!
jest dużo na ten temat w: http://oszczedzanie.biz/oszczedzanie/czy-termin-doradca-klienta-jest-sensowny-pulapki-finansowe-mp3/
Problem z tym, że frankowicze liczyli na działanie banków zgodne z prawem . To co zostało sprytnie ukryte w umowach ni jak się ma do prawa bankowego. I można mówić o tym , że byli nieuważni. Jednak po to tworzymy prawo, trzymamy setki urzędników na etatach aby to prawo było egzekwowane. Jeżeli zwykły człowiek zawrze umowę niezgodną z prawem to nie tylko musi ją zmienić ale również naprawić krzywdy. W tym przypadku korporacje bankowe są wolne od takiego działania. Nie wiem czy lepiej psy wieszać na frankowiczach czy zadbać aby nasza przestrzeń życiowa była pozbawiona takich sytuacji, gdzie duża firma , zwykle korporacja jest ponad prawem.
Na pewno to patologia typowa dla Polski, gdzie duży może więcej. Nie powinno tak być.
W przypadkach umów niezgodnych z prawem, jeśli takie rzeczywiście miały miejsce, powinny być one rozsądzone na korzyść kredytobiorców. Tu się zgadzam.
Skoro banki to przedsiębiorstwa nastawione jedynie na zysk jak każde inne firmy to dlaczego cieszą się u nas w Poslce nie tylko ogromnymi przywilejami ale także same piszą sobie pod siebie prawo? Ja też jako prowadzący działalność gospodarczą chcę napisać prawo tak aby mi było dobrze i moje zyski rosły więc dlaczego nie mogę? A wpajano wszystkim że banki to wręcz dwrotnie: nie pazerne instytucje nastawione na zysk tylko instytucje zaufania publicznego kontrolowane ściśle przez specjalnie do tego powołane organy nadzorcze państwa. Dlatego proszę się nie dziwić ufonosci ludzi. Prędzej przyszło by mi w tamtym czasie do głowy iść do prawnika z umową kupna samochodu niż zaciągnięcia kredytu w instytucji zaufania kontrolowanej przez państwo.
Wpajano… co to za zwrot stylistyczny proszę Ciebie? Nie ma czegoś takiego jak „wpajano”…
Po pierwsze kto wpajał, kiedy wpajał, nazwiska, cytaty, wypowiedzi, daty wypowiedzi…
…i na tej podstawie pociągnąć do odpowiedzialności. Napiętnować publicznie, politycznie, itp.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, nawet w tamtych latach, że bank to coś innego niż prywatna firma nastawiona na zysk. Nawis organów kontrolujących te firmy, wynika jedynie z braku zaufania państwa do banków.
Banki nie są instytucją zaufania publicznego. Po pierwsze ani „instytucją”, ani „zaufania”!
Fakt ogromnych przywilejów banków w PL jest/był oczywiście patologią, bez dwóch zdań.
Zastanawiać się, aby iść do prawnika z umową na auto, a nie iść z umową na mieszkanie/dom warte wielokrotnie więcej? Niedobre porównanie. Odsłuchaj sobie proszę wpis mp3 z treningu od minuty 17:14 sek. http://oszczedzanie.info.pl/wp-content/uploads/2016/08/DoradcyKlienta.mp3