Dawni czytelnicy wiedzą, że mój blog, oprócz oszczędzania to także wiele wątków osobistych, praktyki, a także dużo sytuacji z życia firmowego i korporacyjnego. Oczywiście wszystko jest zawsze utrzymane w temacie jakiegoś oszczędzania… jaki to by był dzisiaj wątek? Oszczędzanie czasu? W końcu coraz częściej okazuję się, że czas to pieniądz! Zobaczymy. Dziś krótka historia na temat spotkania z pewną kobietą, która wydarzyła się ok 10 lat temu w Poznaniu, na ulicy Gen. Maczka 12, gdzie mieściło się moje pierwsze własne, oficjalne poznańskie biuro…
Umówiłem się z pewną kobietą, klientką w sprawie firmowej, zlecenie dla mnie dość atrakcyjne i lekkie, jednak jak to w epoce początków internetu trzeba było się spotkać osobiście – taki był zwyczaj – teraz znacznie więcej spraw załatwia się on-line. Ponieważ kobieta, jak sam powiedziała, średnio się orientowała w mieście – zacząłem ja nawigować – ona rozmawiała na głośnomówiącym w samochodzie, ja rozmawiałem z biura, gdzie czekałem na nią.
- …jedzie Pani na w kierunku ul. Wojska Polskiego, rozumiem, że Pani jedzie mniej więcej od strony centrum?
- Tak… tak zaraz już jestem. Lekki korek.
- Ok. proszę do mnie zadzwonić jak minie Pani po lewej park, za parkiem skręci Pani w prawo i wjedzie na wiadukt… będzie Pani widzieć, dobrze?
Po jakimś czasie telefon.
- Już jestem na Wojska Polskiego, co mam teraz robić.
- Proszę jechać prosto i dojedzie Pani do Gen. Maczka, będzie Pani widzieć tabliczkę na skrzyżowaniu.
- Ok, zgadza się… już jestem.
- No to teraz prosto, 300 metrów i zobaczy Pani budynek 12.
- No już jestem, ale od strony ulicy nie widzę wejścia.
- Rzeczywiście jest nieco z boku, proszę moment poczekać, Wyjdę i poprowadzę Panią osobiście.
Wychodzę przed budynek od strony ulicy, rozglądam się – kobiety nie ma. Dzwonię.
- Ja już jestem od ulicy. Od strony sklepu. A gdzie Pani jest?
- Jestem przy budynku od strony Maczka.
- Dziwne, nie widzę Pani?
- A ja Pana także nie widzę.
- No to ja stanę na rogu i pomacham….
- Dalej Pana nie widzę, ale widzę już chyba wejście.
- No to się okręciliśmy wokół budynku… już idę do wejścia.
- No i gdzie Pan jest, ja jestem w drzwiach.
- Ja też jestem w drzwiach a Pani nie ma.
- Jak to nie ma jak jestem! Jest tu tylko jedno wejście?
- Tak, jest jedno… ehh… dziwne… jakby Pani w ogóle nie była w Poznaniu!
- Jakim Poznaniu….! Jestem przecież w Warszawie!
Zamurowało mnie, rozminęliśmy się o kilkaset km…, ale przecież rozmawialiśmy, wyjaśniłem jak dojechać, wszystko się zgadzało, co więcej babeczka przyszła do mnie z mojej strony internetowej, gdzie jak byk w dojeździe i części kontaktowej, tak jak i na stronie frontowej widniało Poznań, Poznań, Poznań… Dochodzę skąd te nieporozumienie, na szczęście wszystko akurat w dobrym humorze, że się taka heca przydarzyła i koleżanka businesswoman wypala.
- Znalazłam Pana w internecie, więc od razu założyłam, że musi mieć Pan firmę w Warszawie.
Zamurowało mnie…
Powiem Wam, że 10 lat temu w Poznaniu my wiedzieliśmy już co to jest e-mai, www, a nawet i pierwsze łącze szerokopasmowe… trochę cywilizacji jednak w tej Wielkopolsce było…
Nie ma takiego miasta – Poznań! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak…
Ale Poznań– miasto w Polsce.
To co mi pan nic nie mówi?!
No mówię pani właśnie.
To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć, gdzie to jest. Cholera jasna…depesze… pani kierowniczko… !
I oby to był Miś na miarę naszych możliwości.
Faktycznie zabawna historia 🙂 ale że nawigowanie ulicami Warszawy zgadzało się z rozkładem tych w Poznaniu – to dopiero heca 🙂 Mnie przydarzyło się coś podobnego – zamawiałam taksówkę w Głogowie pod jeden z dużych marketów, a pani na rozdzielni zrozumiała, że dzwonię z Legnicy… Tyle że pan taksówkarz nie był już tak wesoły, jak ta pani z historii powyżej, gdy dowiedział się, o co chodzi 😉
no, powiem Ci, że nawigacja „podwójna” zdarzyła mi się także jeszcze ze dwa-trzy razy na linii Lubin/Lublin, mimo że zawsze się upewniam co do lokalizacji rozmówcy, nie zawsze się da zagrać 100% perfekt i już nie raz tłumaczyłem jak dojść do biura osobie na drugim końcu Polski
typowa rozmowa tym razem
– Czy Pan jest w Lubinie?
– Tak, no przecież mówię, że jestem w Lublinie.